Tomasz Lis dokonuje w najnowszym "Newsweeku" zbyt karkołomnego porównania Mitta Romney'a, kandydata Republikanów w wyborach prezydenckich w USA, z naszym miejscowym abnegatem, Jarosławem Kaczyńskim.
Republikanie amerykańscy dochodząc do władzy w Waszyngtonie zawsze kontynuują politykę poprzednika. W Polsce Kaczyński już raz był u sterów, zafundował IV RP, którą da się porównać tylko do reżimów (gdyby dłużej rządził).
Tyle, ile można sknocić w naszej niedojrzałej demokracji, nie można w USA, w Niemczech, we Francji.
Polska prawica tym się różni od amerykańskiego konserwatyzmu, że nie jest dla niej wartością demokracja jako taka, ale własna racja i w jej imieniu można zaprowadzać porządki niedemokratyczne (p. Węgry Orbana).
Romney nigdy nie byłby w stanie wygenerować "spisku smoleńskiego", a nasz miejscowy krasnal - owszem.
Cenię pisanie Lisa, lecz w jego porównaniu brak mi zniuansowania politycznych walorów Romney'a i Kaczyńskiego. Jankes to polityk niezależny od osobistych fobii, nasz kurdupel jest pełen kompleksów i fobii.
Jankes - bogaty kapitalista, a Kaczyński ma kłopoty z kontem w banku.